niedziela, 22 kwietnia 2012

dama w krainie podrzędnej rozpusty

Superwąskie kiecki (czasem mokry podkoszulek, ewentualnie skąpiutkie bikini), z których wylewa się silikonowy cyc, stringi ledwo zakrywające kształtne pośladki (przeważnie dzieło dobrego chirurga plastycznego), megawysokie szpilki, eksponujące zgrabne nogi (obstawiam, że graficy wyretuszowali celluit), wydęte usta, usmarowane najnowszą pomadką Chanel, oko w wersji „smokey eye”, gdzieniegdzie wytatuowany męski tors (baba też człowiek – na przystojnego mięśniaka lubi zerknąć), no i oczywiście plaża albo modny klub, a to wszystko okraszone bitem typu „umcy, umcy” – oto przepis na teledysk XXI w.

O, zgrozo! Mam wrażenie, że współcześni twórcy klipów mają swoich potencjalnych odbiorców za tępe istoty, zdominowane przez najbardziej prymitywne zwierzęce instynkty. Krótko mówiąc – biorą ludzi za idiotów. Nie da się z tym walczyć. Taka moda. Wszechpanujący trend, który doskonale obrazuje fragment jednej z piosenek Kasi Nosowskiej: "brudne łona kobiet złych, istotą poezji w mig stają się". Górnolotna metafora? Możliwe.

Na szczęście pojawiło się światełko w tunelu. Tym jasnym promyczkiem jest teledysk do piosenki "My valentine" Paula McCartney’a. To prawdziwa perła wśród tandety, którą pochłaniamy na co dzień. Dama w krainie podrzędnej rozpusty. Prawdziwy majstersztyk.

Piękno, a tym samym doskonałość tego klipu polega na prostocie środków, dzięki którym został zrealizowany. Za jego reżyserię odpowiedzialny jest sam Paul McCartney. Do współpracy zaprosił dwie wielkie gwiazdy Hollywood: Natalie Portman i Johnny’ego Deppa.

Tak naprawdę na ekranie niewiele się dzieje. Portman i Depp popisują się umiejętnością języka migowego. Nawet dobrze im idzie, chociaż jeden z portali plotkarskich podaje, że Deppowi wkradło się w tekst słowo „tampon”. Wielbicielki mu wybaczą. I w sumie to by było na tyle. A! Zapomniałam dodać, że boski Johnny gra na gitarze. Uroczy widok. Całość utrzymana jest w biało-czarnej kolorystyce. Niby nic, a jednak efekt jest piorunujący. Subtelność i delikatność tworzą cudeńko. Klasa sama w sobie.

Mam nadzieję, że autorzy teledysków przestaną traktować widzów jak bandę kretynów i pokuszą się o realizację większej ilości tak smacznych obrazów. Czasem mniej znaczy więcej. Roznegliżowane cizie i kolesie z kaloryferem na brzuchu będą funkcjonować nadal, bo na tego typu towar jest popyt, ale od czasu do czasu można nacieszyć oko czymś bardziej wysublimowanym.


A więc nacieszcie oczęta:

czwartek, 12 kwietnia 2012

cudze chwalimy, swego nie znamy

Cudze chwalimy, swego nie znamy – ta stara ludowa maksyma jest obecnie bardzo aktualna. Jednak tak się cudnie złożyło, że lada chwila może ona trafić do lamusa, a to wszystko dzięki akcji społecznej o nazwie Polak Wszech Czasów, którą zorganizował zespół produkcyjny Oko i Ucho. Przedsięwzięciu przyświeca fantastyczna idea. Mianowicie (najprościej rzecz ujmując) chodzi o to, aby statystyczny Kowalski mógł poznać historię swoich przodków.

Polska to kraj o niezmiernie barwnej i bogatej przeszłości, którą obok rozmaitych wydarzeń, tworzą wspaniałe osobowości. Kampania Polak Wszech Czasów ma na celu przybliżenie nam sylwetek wielkich postaci historycznych, o których słyszymy niemalże od urodzenia, ale i postaci lokalnych bohaterów, znanych tylko niewielkiej liczbie osób. Możemy poszczycić się niezwykłymi pisarzami, poetami, malarzami, artystami, naukowcami, politykami, wojskowymi  czy społecznikami, którzy wnieśli ogromny wkład w kształtowanie rodzimej rzeczywistości. Myślę, że każdy z nas ma takiego swojego Polaka Wszech Czasów i być może chce się podzielić z innymi opowieścią o jego losach. Teraz jest to możliwe, dzięki portalowi http://polakwszechczasow.pl/. Wystarczy zgłosić swojego kandydata, aby wraz z zespołem redakcyjnym zbierać nowe informacje, multimedia i wspomnienia uzupełniające obraz ulubionej postaci, a tym samym swoją wiedzę. Jest tylko jeden warunek: człowiek, którego decydujemy się promować musi być osobą zmarłą.

Polak Wszech Czasów to przede wszystkim niebanalna lekcja historii – tej wielkiej, znanej milionom, ale i tej maluteńkiej, o której wiedzą tylko nieliczni. Niemniej jednak akcja ta jest również znakiem rozbudzenia w nas ducha patriotyzmu. Bo patriotyzm to nie tylko udział w wojnie i przelewanie krwi, ale to także szacunek i wdzięczność dla tych, którzy polskość ukochali, a tych były całe legiony.

W kampanii zgodzili się wziąć udział słynni celebryci, aktorzy, muzycy, sportowcy, dziennikarze, czyli osoby znane szerokiej rzeszy ludzi i być może stanowiące w społeczeństwie jakiś autorytet. Wśród nich są chociażby: Jan Kobuszewski, Jerzy Zelnik, Andrzej Seweryn, Antoni Pawlicki, Wiktor Zborowski, Krystyna Czubówna, Katarzyna Cichopek, Mariusz Czerkawski oraz wielu innych. (Jak widać - sława czasem się przydaje…)

Nie muszę chyba mówić, iż kampania Polak Wszech Czasów jest cholernie ważna! Zwłaszcza teraz, kiedy szanowny Pan Tusk i jego świta postanowili zlikwidować znaczną liczbę godzin historii w szkołach, co by łatwiej im było społeczeństwem manipulować. W tym miejscu muszę przyznać, że ogarnęła mnie dzika euforia, gdy dowiedziałam się o tej akcji. Chylę czoła i dziękuję tym, którzy zorganizowali całe przedsięwzięcie.

A więc do boju, Rodacy! Być może to jedyna okazja do wybrania postaci, która Waszym zdaniem miała szczególny wpływ na nasz kraj. Ja mam kilku kandydatów i jeszcze się nie zdecydowałam na konkretną osobowość, ale lada chwila wybiorę swojego Polaka Wszech Czasów. Zachęcam i Was. Klękajcie na stronę http://polakwszechczasow.pl/. Zapraszam serdecznie!


Skoro mowa o patriotyzmie, to obowiązkowo "Mury" Jacka Kczmarskiego (notabene - fanatastyczny utwór).

poniedziałek, 2 kwietnia 2012

ona powiedziała: „do widzenia”. on rzekł: „do jutra”.

Zaczęło się tak, jak rozpoczynają się wszystkie tego typu historie. Najzwyczajniej w świecie… Chłopak poznaje dziewczynę. Przypadkowo, na ulicy. Od razu się w niej zakochuje. Z wzajemnością. On – romantyk, marzyciel, założyciel studenckiego teatru. Ona – laleczka, trzpiotka, córka francuskiego konsula. Rozmawiają – o wszystkim i o niczym. Spotykają się – z jego znajomymi, z artystyczną bohemą komunistycznego Gdańska, ale i z zupełnie obcymi ludźmi. Idealnie, prawda? Jest jednak pewien mały szkopuł. Wokół ślicznej Marguerite pojawiają się inni adoratorzy, których ta nie odtrąca. Co więcej, pozwala im na zaloty. Klasyczny romans.




Do widzenia, do jutra to reżyserski debiut Janusza Morgensterna z 1960 r. Znacznie odbiega od pozostałych filmów z tego okresu. Jest pozbawiony patriotycznego piętna i patetyczności obrazów Wajdy oraz groteskowo-ironicznego charakteru dzieł Munka. Przedstawieni przez Morgensterna młodzi ludzie nie są naznaczeni wojenną traumą, emanują entuzjazmem, radością, chęcią do życia. Grają w tenisa, sączą koktajle, palą papierosy, śpiewają zabawne (niekiedy głupawe) piosenki, wymyślają pantomimy o miłości, śmieją się, bawią. Trzeba przyznać, że reżyser przedstawił PRL w bardzo pozytywnym świetle. Przy okazji zaprezentował portret ówczesnej młodzieży, wnoszącej do skostaniełego społeczeństwa tamtych czasów lekki powiew świeżości.


Oczywiście cały film skradł Zbyszek Cybulski, wcielający się w postać głównego bohatera – Jacka. Czaruje, hipnotyzuje, rozwala totalnie. I jak zwykle nosi duże okulary, będące jego znakiem rozpoznawczym. Rolę Marguerite powierzono pięknej Teresie Tuszyńskiej, której egzotyczna uroda przyciąga uwagę. Piękno pięknem, ale jej bohaterka wkurzała mnie dziecinnością, lekkomyślnością, niezdecydowaniem i tym swoim „nieistnieniem”, będącym rzekomo najpiękniejszą rzeczą, jaką jest w stanie ofiarować zakochanemu w niej Jackowi. A może na tym polega magia tego filmu? Nie wiem… Oczarował mnie za to Roman Polański, który brawurowo wykonał bezbłędną czaczę, a wcześniej popisał się doskonałą znajomością języka francuskiego (nie mam na myśli komunikacji niewerbalnej). Śmiem twierdzić, że ta scena ma wymiar symboliczny – z jednej strony odsyła w niepamięć lata wojennego koszmaru, a z drugiej wprowadza w mrok socjalizmu nowego ducha, dodatkowo kreując obraz kolejnego pokolenia – szalonego, skorego do zabawy, wyzwolonego, wolnego.
 
 


Cechą wyróżniającą Do widzenia, do jutra jest język, którym operuje. Film sam w sobie stanowi spektakl, co podkreślają wypowiedzi bohaterów, mające teatralny charakter. Wystarczy przywołać pierwszą i ostatnią scenę, gdzie Cybulski wygłasza swój monolog. Przez szklany ekran przenikają prawdziwe emocje, które towarzyszą wyłącznie przedstawieniu w teatrze. Widz ma wrażenie, jakby był tam, koło Jacka i podskórnie odczuwał jego rozterki. Bohater wcale nie mówi do szmacianej kukiełki, tylko do nas – odbiorców. W tym momencie przenosimy się do zupełnie innego świata – świata ułudy, sztuczności, ale i czarującej tajemnicy.

Jeśli mowa o teatrze to trzeba wspomnieć, że film zawiera faktyczne wątki z życia Zbigniewa Cybulskiego. Aktor, podobnie jak kreowana przez niego postać, był współzałożycielem gdańskiego kabaretu studenckiego Bim-Bom. Prawdziwa jest również osoba Marguerite, choć naprawdę nazywała się ona Françoise Bourbon. Jako córka francuskiego konsula, w Polsce spędzała wyłącznie wakacje i święta. Uwielbiała atmosferę Bim-Bomu, przez co poznała wielu młodych ludzi związanych z tym kabaretem. Być może samego Cybulskiego. Autorzy filmu wpletli w tę prostą i banalną historię romantycznej przygody także sceny realizowane w autentycznych gdańskich piwnicach studenckich, z udziałem twórców i aktorów teatrzyków Bim-Bom i Co To. W ten sposób utrwalili niepowtarzalne zjawisko, jakimi były one w drugiej połowie lat 50. Urodziłam się pół wieku później, ale wydaje mi się, że ekipie filmowej udało się oddać ich nastrój, urodę i przesłanie, a tym samym wyrazić pragnienia i tęsknoty ówczesnej młodej inteligencji.


Reżyser nakarmił nas miłosną historią, która skończyła się właśnie tak, jak pozostałe historie tego rodzaju. Jacek cierpiał katusze, ale wytrwale zabiegał o Marguerite – ta uciekała, flirtowała z innymi, szydziła z uczuć chłopaka, lecz ciągle wracała. I już mieli być razem. I już miał nastąpić happy end. Ona powiedziała: „do widzenia”. On rzekł: „do jutra”. I najprawdopodobniej nigdy więcej się nie spotkali…





Do widzenia, do jutra
premiera: 1960
kraj: Polska
reżyser: Janusz Morgenstern
gatunek: dramat psychologiczny
czas trwania: 1 godz. 20 min.


Akcja Do widzenia, do jutra rozgrywa się w Gdańsku, w więc piosenka związana z tym miastem: