Nie znam osoby, która nie słyszałaby o perypetiach sławnej Drużyny A.
W momencie, gdy serial ten gościł na ekranach polskich telewizorów, byłam
widzem nieświadomym, niewyrobionym, niewiele rozumiejącym. Mimo to muszę
przyznać, że na każdy kolejny odcinek czekałam z wypiekami na twarzy, wielkim
przejęciem i ogromną niecierpliwością. Przed Hannibalem czułam respekt, Murdock’a
uważałam za niegroźnego świra, B.A. najchętniej bym utulała jak ulubionego
misia, a Buźkę kochałam miłością platoniczną.
Drużyna A to kawał mojego dzieciństwa, dlatego bardzo sceptycznie
podeszłam do kinowej wersji tej kultowej produkcji. Długo zwlekałam z
obejrzeniem historii wyreżyserowanej przez Joe Carnahan’a. Aż do dnia
dzisiejszego. Moje obawy okazały się niepotrzebne, bo przez prawie dwie godziny
miałam przyjemność obcować z całkiem niezłą historią przesiąkniętą porządną
dawką męskiego testosteronu. Ostrzegam jednak, że osoby liczące na
sentymentalną podróż w czasie, nieźle się zawiodą. Jedyną cechą, która łączy
film z serialem jest zbieżność imion oraz fizyczne podobieństwo bohaterów. I
sam tytuł, oczywiście.
W trakcie seansu otrzymałam wybuchową mieszankę dynamicznej akcji,
wartkiej fabuły i pozornie skomplikowanej intrygi, przyprawioną kilkoma gramami
zwariowanych pomysłów oraz szczyptą męskiego humoru. Film pozbawiony jest
drastycznych scen walki i brutalności, ale nie zawiedzie się ten, kto ma ochotę
na rozrywkę, porządne mordobicie, wielkie giwery, spektakularne eksplozje, olbrzymie
samoloty, szybkie samochody itp. Kinowa wersja Drużyny A bez wątpienia
znajdzie się na półce wśród ulubionych bajek małych i dużych chłopców.
Dziewczynek również!
A sama drużyna? Sprawuje się całkiem przyzwoicie. Chyba każdy przyzna mi
rację, że cały obraz skradł Sharlto Cooley,
wcielający się w szurniętego pilota 'Howling’a Mad’a' Murdock’a. To niegroźny
szajbus, a do tego całkiem zabawny i sympatyczny facet. Moim numer two jest Bradley
Cooper, nie mający problemu z zagraniem uroczego, pewnego siebie macho, w
objęciach którego chciałaby znaleźć się każda kobieta (ach, ten Bradley!).
Nieco gorzej poradził sobie Quinton Jackson, odgrywający rolę sierżanta Bosco
'B.A.' Baracus’a. Najprawdopodobniej wynika to z macoszego potraktowania jego
postaci przez scenarzystów, ponieważ sam aktor gra całkiem nieźle (tym razem
też bym go chętnie przytuliła!). Najmniej zaskoczyła mnie kreacja Liama Neeson’a
jako pułkownika Johna 'Hannibala' Smith’a. Jednakże jego bohater ma posłuch
wśród reszty teamu, emanuje charyzmą, wzbudza podziw i szacunek. Mam nadzieję,
że nie popełnię zbrodni, nadając im miano "czterech pancernych rodem z USA".
Filmowa wersja Drużyny A to typowe amerykańskie kino akcji,
okraszone wesołym dowcipem i trafnymi dialogami. Ze względu na nawiązanie do serialu, który zdobył ogromną
popularność i uznanie na całym świecie, film będzie miał tak samo zwolenników
jak i przeciwników. Nie należy jednak filmu traktować jako kinowej ekranizacji
przygód serialowych bohaterów, bo wtedy od razu skazujemy go na porażkę.
Chociaż nie jestem entuzjastką współczesnego mainstreamowego kina amerykańskiego
to akurat ta produkcja mile mnie zaskoczyła.
Drużyna A
premiera: 2010
kraj: USA
reżyser: Joe Carnahan
gatunek: komedia, akcja
czas trwania: 1 godz. 57 min.
Filmowe wykonanie Murdock'a zdecydowanie przoduje, ale oryginał też sprawuje się niźle:
http://www.youtube.com/watch?v=zJv5qLsLYoo