piątek, 29 czerwca 2012

czterech pancernych rodem z USA

Nie znam osoby, która nie słyszałaby o perypetiach sławnej Drużyny A. W momencie, gdy serial ten gościł na ekranach polskich telewizorów, byłam widzem nieświadomym, niewyrobionym, niewiele rozumiejącym. Mimo to muszę przyznać, że na każdy kolejny odcinek czekałam z wypiekami na twarzy, wielkim przejęciem i ogromną niecierpliwością. Przed Hannibalem czułam respekt, Murdock’a uważałam za niegroźnego świra, B.A. najchętniej bym utulała jak ulubionego misia, a Buźkę kochałam miłością platoniczną.



Drużyna A to kawał mojego dzieciństwa, dlatego bardzo sceptycznie podeszłam do kinowej wersji tej kultowej produkcji. Długo zwlekałam z obejrzeniem historii wyreżyserowanej przez Joe Carnahan’a. Aż do dnia dzisiejszego. Moje obawy okazały się niepotrzebne, bo przez prawie dwie godziny miałam przyjemność obcować z całkiem niezłą historią przesiąkniętą porządną dawką męskiego testosteronu. Ostrzegam jednak, że osoby liczące na sentymentalną podróż w czasie, nieźle się zawiodą. Jedyną cechą, która łączy film z serialem jest zbieżność imion oraz fizyczne podobieństwo bohaterów. I sam tytuł, oczywiście.



W trakcie seansu otrzymałam wybuchową mieszankę dynamicznej akcji, wartkiej fabuły i pozornie skomplikowanej intrygi, przyprawioną kilkoma gramami zwariowanych pomysłów oraz szczyptą męskiego humoru. Film pozbawiony jest drastycznych scen walki i brutalności, ale nie zawiedzie się ten, kto ma ochotę na rozrywkę, porządne mordobicie, wielkie giwery, spektakularne eksplozje, olbrzymie samoloty, szybkie samochody itp. Kinowa wersja Drużyny A bez wątpienia znajdzie się na półce wśród ulubionych bajek małych i dużych chłopców. Dziewczynek również!




A sama drużyna? Sprawuje się całkiem przyzwoicie. Chyba każdy przyzna mi rację, że cały obraz skradł Sharlto Cooley, wcielający się w szurniętego pilota 'Howling’a Mad’a' Murdock’a. To niegroźny szajbus, a do tego całkiem zabawny i sympatyczny facet. Moim numer two jest Bradley Cooper, nie mający problemu z zagraniem uroczego, pewnego siebie macho, w objęciach którego chciałaby znaleźć się każda kobieta (ach, ten Bradley!). Nieco gorzej poradził sobie Quinton Jackson, odgrywający rolę sierżanta Bosco 'B.A.' Baracus’a. Najprawdopodobniej wynika to z macoszego potraktowania jego postaci przez scenarzystów, ponieważ sam aktor gra całkiem nieźle (tym razem też bym go chętnie przytuliła!). Najmniej zaskoczyła mnie kreacja Liama Neeson’a jako pułkownika Johna 'Hannibala' Smith’a. Jednakże jego bohater ma posłuch wśród reszty teamu, emanuje charyzmą, wzbudza podziw i szacunek. Mam nadzieję, że nie popełnię zbrodni, nadając im miano "czterech pancernych rodem z USA".



Filmowa wersja Drużyny A to typowe amerykańskie kino akcji, okraszone wesołym dowcipem i trafnymi dialogami. Ze względu na nawiązanie do serialu, który zdobył ogromną popularność i uznanie na całym świecie, film będzie miał tak samo zwolenników jak i przeciwników. Nie należy jednak filmu traktować jako kinowej ekranizacji przygód serialowych bohaterów, bo wtedy od razu skazujemy go na porażkę. Chociaż nie jestem entuzjastką współczesnego mainstreamowego kina amerykańskiego to akurat ta produkcja mile mnie zaskoczyła.



Drużyna A
premiera: 2010
kraj: USA
reżyser: Joe Carnahan
gatunek: komedia, akcja
czas trwania: 1 godz. 57 min.


Filmowe wykonanie Murdock'a zdecydowanie przoduje, ale oryginał też sprawuje się niźle:
http://www.youtube.com/watch?v=zJv5qLsLYoo


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz